Zofia Armatys
Zofia Armatys
Córka Karola i Antoniny z domu Dorożyńska urodzona 06 grudnia 1906 w Ostrowie. Ukończyła Państwowe Seminarium Nauczycielskie we Lwowie w 1928 roku. Następnie ukończyła Państwowy Wyższy Kurs Nauczycielski (polonistyka) w Krakowie w 1933 roku. Rozpoczęła pracę zawodową pedagogiczną najpierw w szkole powszechniej w Polsce międzywojennej. Po repatriacji pracowała już w Polsce Ludowej od 31 maja 1947 roku w szkole podstawowej, a potem w szkole zawodowej (Technikum Przemysłu Spożywczego) w Kwidzynie.
Pani Zofia o sobie
"W 1968 roku przeszłam na emeryturę (w 62 roku życia) ale nadal jeszcze pracowałam na połowę etatu. Dopiero w 1975 roku rozstałam się ze szkołą i pracą zawodową. Poza pracą zawodową miałam także pracę społeczna. W czasach stalinowskich „wybrano” mnie radną miejską, więc chodziłam zawsze z dwoma radnymi „towarzyszami” na kontrole do różnych składów, magazynów, internatów itp. – na szczęście „towarzysze” umieli się podpisać a ja protokoły pisać. Więc oni kontrolowali i swoje spostrzeżenia formułowali a ja pisałam, pisałam – a potem jeszcze odczytywałam co zanotowałam, gdyż moje pismo jest niekaligraficzne i przez to nieznośne do czytania. W Technikum Przemysłu Spożywczego też nie byłam wolna od pracy społecznej. Przez całe lata pisałam kronikę tej szkoły gogant (tak się określało, gdyż obejmowała kilka różnych kierunków). Nie mogłam więc uskarżać się na brak uznania przez władze oświatowe i to nie te miejscowe ale najwyższe z siedzibą w województwie i stolicy! Aż trzy dyplomy pochwalno - dziękczynne. Wszystko to w sumie w całej pełni satysfakcjonowało pedagoga."
Wspomnienia o Cioci Zosi
"Tak mało a tak wiele w tych 2 słowach się zawierało, chyba nigdy nie spotkałam w moim życiu równie – jak ona- skromnego. Bardzo nam – jej bratankom (synom i córkom jej braci) – imponowała: NAUCZYCIELKA. PRZEDWOJENNA nauczycielka.
Co o niej pamiętam – niestety za mało!
Gdy przyjeżdżała czasem w odwiedziny, zawsze nas uczyła, poprawiała błędy gdyż my mówili, opowiadała o wojnie polsko - sowieckiej, o Katyniu, o łagrach sowieckich więcej i lepiej niż rodzice. Podsuwała książki i podpowiadała nazwiska pisarzy – w początku lat sześćdziesiątych od niej się dowiedziałam o pisarce Zofii Kossak – Szczuckiej( chyba się zresztą znały jeszcze z Wołynia), która właśnie wróciła z emigracji. To dzięki niej wiedziałam dużo o Kamilu Baczyńskim, Tadeuszu Borowskim, słyszałam o Miłoszu już w latach sześćdziesiątych, gdy jeszcze nie wolno było o nich mówić oficjalnie.
Grażyna Armatys, także jej bratanica, opowiedziała mi niedawno historyjkę, jak Ciocia Zosia była w Kwidzynie znana. Gdy brat Grażyny Marek (kilkuletni wówczas) zabłądził w Kwidzynie i nie miał pojęcia, dokąd wrócić, wystarczyło, że podał przechodniom swoje nazwisko i powiedział, że przyjechał do swojej babci i Cioci Zosi. Doprowadzono go do domu, zanim rodzice wszczęli alarm.
Przyjeżdżała do nas czasem w czasie wakacji, a co jakiś czas odwiedzaliśmy ją i naszą babcię, którą się opiekowała ( babcia nie miała żadnych środków do życia, renty, emerytury, więc każdy z jej czterech synów co miesiąc wysyłał dla babci ustaloną kwotę). Gdy przyjeżdżała do nas – pod Warszawę, odwiedzała swoje dwie koleżanki, siostry Niepokalanki w Szymanowie.
Ciocia była pierwszą opozycjonistką, jaką spotkałam w moim życiu.
Gdy przyjeżdżała, trzeba było pokazać, jak w naszym odbiorniku radiowym znaleźć i ustawić odbiór „Londynu” – chodziło o polskie audycje radia BBS. Wieczorem słychać było z jej pokoju takie bum bum bum buuuuum – sygnał Big Bena: Ciocia słuchała dziennika z Londynu. A nie było to bardzo bezpieczne, słuchanie zagranicznych rozgłośni polskich było zabronione!
Gdy przyjeżdżałam do Kwidzyna już dorosła, zawsze było trzeba opowiedzieć o studiach, nauce i nie tylko, o tym cośmy robili...
Gdy mnie wyrzucili po marcu 1968 roku – odczułam jakby była ze mnie troszkę zadowolona. Pielęgnowała naszą babkę kilkanaście lat, heroicznie i z poświęceniem. Nie mogła sobie wziąć „wolnego”, bo babcia ja przywoływała ciągle. Po śmierci babki w 1979 roku, próbowaliśmy ciocię jakoś wyciągnąć z Kwidzyna. Trochę odwiedzała swoich braci. Były plany, aby się do nas (stryja Witka lub mojego ojca) przeprowadziła. Myślę, że nie chciała z Kwidzyna wyjechać. Chyba pokochała Kwidzyn.
Wielkanoc 1986 roku spędzałyśmy z moją mamą w Zakopanem. Krótko przed północą w Wielką Środę w hotelu Kalatówki zapukała do drzwi moja przyjaciółka....”Małgośka, dzwonili z Warszawy, coś się strasznego u Was stało”.
Gdy pojechałam po świętach do Soboty ( pamiętacie z POTOPU: - A gdzież ta Sobota, Kiemlicz? Koło Piątku, panie pułkowniku! ) – tylko kwiaty na grobie....."
Małgorzata Armatys, w kwietniu 2008.
Źródło
55 LAT - Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 im. Marii Skłodowskiej - Curie w Kwidzynie