Krzysztof Karasek
Krzysztof Karasek – ur. 1937r. w Warszawie. Syn artysty plastyka Romana Karaska. Poeta, prozaik, krytyk literacki, krytyk sztuki, eseista, tłumacz, juror wielu konkursów poetyckich. Członek Klubu Małej Ojczyzny Kwidzyńskiej. Autor wiersza „Kwidzyn 1947-1953”. W lutym 2009 r. uhonorowany Nagrodą Literacką im. Władysława Reymonta za całokształt twórczości.
W latach 1947-1954 mieszkał w Kwidzynie, gdzie jego rodzice osiedlili się po wojnie. Ukończył tu Szkołę Podstawową nr 1.
Wieloletni dyrektor literacki II Programu Polskiego Radia, redaktor m.in. „Orientacji”, „Nowego Wyrazu”, „Literatury”. W latach siedemdziesiątych jeden z filarów Nowej Fali. Przyjaciel m.in. Zbigniewa Herberta i Ryszarda Kapuścińskiego. Absolwent warszawskiego AWF. Należał do czołówki polskich tyczkarzy. Miłośnik sportu szybowcowego. Studiował również filozofię na UW.
Tomy wierszy:
• Godzina jastrzębi (1970)
• Drozd i inne wierze (1972)
• Prywatna historia ludzkości (1979)
• Trzy poematy (1982)
• Sceny z Grottgera i inne wiersze (1984)
• Świerszcze-poemat (1987)
• Lekcja biologii i inne wiersze (1990)
• Poeta nie spóżnia się na poemat (1991)
• Trzy maski losu (1994)
• Czerwone jabłuszko (1994)
• Święty związek (1997)
• Dziennik rozbitka (2000)
• Musi umrzeć co ma ożyć w pieśni (2000)
• Maski (2002)
• Dziennik rozbitka II (2004)
• Gondwana i inne wiersze (2006)
• Gry weneckie (2008)
Wiersze zebrane:
• Poezje (1974, 1975)
• Wiersze i poematy (1982)
• Poezje wybrane (1986)
• Poezje (1994)
• Święty związek. Wybór wierszy (2007 – edycja w 70 rocznicę urodzin poety)
Jest autorem obszernej antologii „Współcześni poeci polscy. Poezja polska od roku 1956” - wyd. „Iskry” 1997, 2002 (wyd.2).
Kwidzyn 1947-1953
Moja rodzina przyjechała na wiosnę Ziemie Odzyskane
nie były jeszcze ziemią obiecaną w niebie
tkwiły odłamki myśli i granatów przyszedłem
do szkoły późno zetknięcie z kolegami
zaprowadzili mnie na cmentarz
kazali się bić nie umiałem
machałem pięściami za którymś razem
trafiłem w nos tamtego
zobaczyłem krew
zostaliśmy przyjaciółmi
byłem nieśmiałym dzieckiem kiedy wywoływano mnie na środek klasy
milczałem pomimo
że znałem materiał co najmniej na czwórkę
szczególnie tyczyło się to nauki o społeczeństwie
nauczyciele mówili zdolny ale leń
przed lekcjami modliliśmy się do Pana Boga
który dawno już przestał o nas pamiętać
pani Kopanicka opowiadała nam o cmentarzu Orląt we Lwowie o rzece
pod miastem
nigdy nie byłem we Lwowie ale widziałem to wszystko jak na niemym filmie
potem otwieraliśmy książki i zeszyty i zagłębialiśmy się w bezbrzeżne pustynie słów
w kinie szły „Jasne łany" uczyłem się życiorysu Soso czytaliśmy „Samotny biały żagiel" i „Młodą gwardię"
„Poemat pedagogiczny" i „Jak hartowała się stal" kochaliśmy Pawkę Korczagina i Timura (to były nasze typy)
po cichu wymykałem się jednak do starej biblioteki
mieściła się na ulicy Braterstwa Narodów albo na Słowiańskiej
pożerałem „Winnetou" i „Hrabiego Monte Christo"
zaczytywałem się Nasielskim i Marczyńskim
i oczywiście „Leonardem Prato" (w groszowych zeszytach)
„postrachem ognistego miecza"
w kwietniu zaczynał się sezon piłki nożnej
szliśmy po lekcjach za miasto wybierali najlepsi
Lolek Krasiński i Franek Pyka
na końcu przychodziła kolei na pomoc i obronę
(stałem przeważnie na obronie)
ci których nigdzie nie wybrano stawali „na budę"
gdy robiło się cieplej czerwień wypełniała miasto
szliśmy na pochód 1-majową defiladę
otwierał pułkownik Kowalczuk
na trybunie stał starosta Szteinike i machał mu ręką
potem było Boże Ciało i obydwaj
prowadzili proboszcza trzymając go pod ramiona
schyleni pod baldachimem w asyście dzwoneczków i wtłoczonych w biel
aniołków które rzucały im pod nogi kwiaty
tworzyli Trójcę Świętą naszego miasta
każdy miał co chciał i o każdej porze
ci którzy nic nie chcieli mogli zostać w domu
w cieniu gotyckiej katedry bawiliśmy się w Indian i cowboyów
przełaziliśmy przez płoty wdrapywaliśmy się na drzewa
na jabłka do sąsiadów (nazywało się to na pachtę
na szaber
albo na załamankę)
z wysokości drzewa świadomości
z wysokości drzewa wiadomości dobrego i złego
śledziłem jak zbliża się mój czas
a potem zdyszany bieg przez ogień pocisków w sadzie
markowaliśmy nie istniejącą wojnę z tyłu dochodziło szczekanie psów
biegliśmy z głową odchyloną do tyłu
upajając się tętnem własnego biegu i tą odrobiną ryzyka
która wliczona była w koszt poznania
jesienią szliśmy na grzyby las śnił nas w swym wnętrzu
słyszeliśmy głosy krasnoludków wówczas to po raz pierwszy
usłyszałem słowo „kocham" z ust
Bolka Wilkowskiego i Hanki Karczewskiej okoliczne wzgórza
powtarzały ich głosy kiedy
zanurzyli się w ciemne ciało lasu
echo odpowiadało im dopiero wiosną
Małgosia Z. była chlubą naszej klasy
koleżanki mówiły o niej puszcza się z żołnierzami
ale dla nas była Zofią Loren i Lolobrygidą.
w ósmej siedziałem w ławce ze Stefanem Królem
był pierwszym który wprowadził nas w ogrody onanii
była zima kiedy ustawiono nas w korytarzu szkolnym
blade z wytrzeszczonymi oczami dzieci w kołnierzykach Słowackiego
nauczyciele płakali z głośników
dochodziły dźwięki Marsza Żałobnego
Chopina światło
sączyło się z brudnych żarówek ściekało gasło
spływało po podłogach po ścianach
(potem powiedziano mi, że umarł Stalin)
Oprac. Wanda Borkowska.